Moi znajomi, trzydziestoparoletni, ustabilizowani, zaczynają masowo marzyć o motocyklach.
Skieratowani w codziennej liturgii kawa-przedszkole-biuro-zakupy-telewizja, wbici między zafajdane pieluchy a raty za mieszkanie, trzymające ich łańcuchem na toxycznych stołkach, pragną wrócić do wolności, którą oddali za obrączkę, hipotekę i dodatnie saldo na rachunkach bieżących. Myślą, że jak wsiądą na motocykl, poczują wiatr na twarzy i zobaczą drogę nieskończoną po horyzont przed sobą, klatka zniknie.
Wszelkie odurzacze mają jednak to do siebie, że nie rozwiązują problemów; pozwalają jedynie o nich na chwilę zapomnieć.