wtorek, 19 października 2010

Śmierć na drodze


O, jakże smutno przez ten krwawy świat
iść cmentarzyskiem idej…
Wiatr w oczy wieje. Orenburski wiatr.
Szedłem. Iść będę. Idę.
(Władysław Broniewski)

Motocykl jest jak narkotyk. Uzależniony, mimo iż zdaje sobie sprawę z ryzyka, postępuje tak jakby go nie było. Alkoholik wie, że może zniszczyć swą rodzinę, spowodować wypadek, ale pije dalej, na zasadzie "to może się stać, ale przecież nie dziś".


Death is everywhere
There are flies on the windscreen
For a start
reminding us
we could be torn apart
tonight

(Depeche Mode)



Codziennie, jeśli jestem w trasie, oglądam śmierć na drodze. Czasem przybiera formę małych zwierząt leżących na poboczu. Po każdej trasie poza miastem, gdzie można rozwinąć większe prędkości, na kasku, reflektorze i całym przodzie motocykla i kurtki znajduję przyklejone owady. Czasem odbijają się od wizjera, że aż zadźwięczy. Myślę sobie wtedy: może to nasionko, patyczek, liść który spadł z drzewa. Wiem, że zazwyczaj tak nie jest.
Alex pociesza mnie, że jeśli teoria wędrówki dusz jest prawdziwa, pomagamy tym mało samoświadomym istotom przenieść się na inny, lepszy poziom exystencji. Ale nie wiem, czy tak jest, wolałabym zresztą żeby nie było.

Motocykl jest jak narkotyk. Wyjeżdżając w trasę nie zamierzam nikogo zabić. Zabijam, i to nie powstrzymuje mnie wcale, by wyjechać ponownie.
Po każdej dłuższej jeździe zmywam z kasku cmentarz. Cmentarz idei. Idei bezkonfliktowego istnienia gatunków na tej chorej, źle zorganizowanej planecie.
Narkotyk. Wiatr w oczy wieje. Jechałam. Jechać będę. Jadę.