czwartek, 18 listopada 2010

Być-W-Drodze


Są dwa rodzaje podejścia do przemieszczania się. Dla jednych jest ono straconym czasem, zużytym na to by dostać się z miejsca na miejsce. Najchętniej używaliby teleportacji. Dla innych Bycie-W-Drodze jest esencją istnienia, jego najwyższym stanem.
Życie w pośpiechu nie jest właściwie życiem. "Tam dom twój, gdzie serce twoje". Jeśli człowiek gna na spotkanie, żeby zdobyć klienta, żeby sprzedać mu coś, żeby zarobić, żeby kupić dom na Bahamach - on żyje czymś innym niż robi. Doświadcza swego rodzaju schizofrenii. Niby jest tu, na autostradzie w swoim aucie - ale naprawdę, myślą i sercem jest na tych Bahamach. Za ileś czasu, kiedy już osiągnie swój cel i usiądzie na werandzie tego domku który pół życia budował - może się okazać że marzenie było czymś zupełnie innym niż spełnienie. Że już nie potrafi siedzieć i cieszyć się tym domkiem. Że jest uzależniony od pośpiechu, od adrenaliny. Albo że jest już zbyt stary i zmęczony by cieszyć się czymkolwiek.
Robert Pirsig, pisząc o swoich motocyklowych podróżach bez pośpiechu i bez celu, odkrył dwuznaczność frazy "mieć dobry czas" (=zrobić coś szybko).
Chcemy mieć dobry czas, ale oceniamy go koncentrując się na “dobry” bardziej niż na “czas”, i kiedy tak przesunie się znaczenie, całe podejście się zmienia.
"Zen czyli sztuka oporządzania motocykla"
Człowiek który żyje w ten sposób - jest tu i teraz. Może nie "osiągnąć" zbyt wiele. "Osiągi" są znów dwuznaczne. Te drogowe/czasowe służą "osiągom" na gruncie finansowym tudzież budowaniu sobie poczucia bezpieczeństwa w oparciu o zabezpieczenia materialne. Ale człowiek, który nie wychodzi (zbyt często) poza tu i teraz, "osiąga" coś niedostępnego dla tych którzy całe życie poświęcają budowaniu zamków na piasku. Ten ktoś żyje już teraz tam gdzie jest - a nie kiedyś tam, za 30 lat, w domku na Bahamach. Albo chociażby nad Miedwiem.
Zamkami na piasku są bowiem wszystkie ludzkie dzieła. Mieszkania kupione za 30-letnie niewolnictwo wobec banku i pracodawcy. Konta emerytalne. Dzieci "by miał się mną kto zająć na starość". Przychodzi jeden podmuch wiatru - powódź, krach na giełdzie, atak serca, wypadek - i pokazują, że życie poświęcone dla przyszłości było tylko pasmem bezsensownego wysiłku którego owoców nigdy nie posmakujesz. Szczególnie gdy śpieszysz się na drodze. Śmierć lubi niedospanych, jeżdżących szybko.
O zmianie cywilizacji zachodu w cywilizację pośpiechu mówi kreskówka Pixara "Auta":
Kiedyś podróżowało się całkiem inaczej. 40 lat temu nie było tu tej autostrady. Drogi nie przebijały się na wprost przez góry i doliny, ale wiły się, wznosiły i opadały razem z nimi. Ludziom nie zależało by osiągnąć dobry czas, ale by przeżyć dobry czas.

Obejrzyjcie ją sobie dorośli. To jest film dla was. Tu wklejam fragment który o tym mówi. Od 1:04:44 - sześć minut. Fragment może się wam wydać zbyt długi. Ale nie spieszcie się. Dajcie sobie ten czas. Pozwólcie sobie chwilę pożyć.

 


Widziałam reklamę "Wybierz swoją przyszłość". Ja bym zaś powiedziała "Wybierz swoje życie". Przyszłość może nigdy nie nadejść.
No future.

środa, 10 listopada 2010

Zen, czyli sztuka oporządzania motocykla


- Śmierdzisz spalinami - zauważa Dziuny z właściwą mu delikatnością. - Co ty masz takie upaprane łapy?
- Smarowałam łańcuch - odpowiadam z dumą.
Taaa. Filozof i wyznawca xiążki "Zen czyli sztuka oporządzania motocykla", który wciąż zarzuca mi romantyczne podejście do motocykla (i do życia w ogóle) i pomijanie aspektu klasycznego, a sam nigdy w życiu nawet nie powąchał silnika z bliska.
Instrukcja obsługi motocykla pełni w narracji Pirsiga bardzo szczególną rolę. Korzystanie z niej odróżnia romantyków od ludzi o podejściu klasycznym. "Ja uważam za naturalne i oczywiste, że należy korzystać ze skrzyneczek z narzędziami i instrukcji obsługi, które są sprzedawane razem z maszyną, i samemu regulować silnik i dokonywać drobnych napraw. John jest innego zdania. Woli powierzyć te sprawy kompetentnemu mechanikowi.
John i Sylvia są dosyć zdolni i potrafiliby się nauczyć regulować motocykl w półtorej godziny, gdyby chciało im się do tego przyłożyć. Zaoszczędziliby w ten sposób wiele czasu, pieniędzy i nerwów. (...) Oni w ogóle nie akceptują techniki. (...) po to jeżdżą na motocyklu, żeby uciec od techniki na słońce i świeże powietrze prowincji."
"Budda czuje się w równym stopniu u siebie w układach scalonych komputera i w skrzyni biegów motocykla co na szczycie góry i w płatkach kwiatu. Kto myśli inaczej, ten umniejsza Buddę - i jednocześnie samego siebie."
I ja przeczytałam, bardzo dokładnie, instrukcję do Małej. Wszystko o ustawianiu klamek, wymianie oleju i sprawdzaniu stanu zębatek. Potrafię podregulować obroty silnika, wiem co zrobić, jeśli nie chce odpalić. Ale szczerze się przyznam, że z całej instrukcji najbardziej inspiruje mnie wstęp.
"Ten motocykl rzuca ci wyzwanie do panowania nad maszyną, wyzwanie do przygody. Jedziesz poprzez wiatr, z drogą łączy cię pojazd który reaguje na twoje polecenia jak żaden inny. W przeciwieństwie do samochodu, nie ma wokół ciebie metalowej klatki. Jak w samolocie, sprawdzenie stanu technicznego przed jazdą i regularna obsługa jest kluczowa dla twojego bezpieczeństwa. Twoją nagrodą jest wolność"

wtorek, 9 listopada 2010

Stacje benzynowe

Wrzesień. Ranek. Lecimy z Małą do Niczonowa. Trzeba nakarmić konika, więc na S3 zjeżdżamy na Shella. Niespiesznie ściągam kask i rękawice, otwieram bak. Pracownik stacji, niemłody już człowiek, widząc mój brak pośpiechu pyta, czy może pomóc. "Chyba sobie poradzę" uśmiecham się, "ale jakby co to będę wołać i prosić o pomoc". "Spokojnie", odpowiada, "jestem tu do dwudziestej".
Stacje benzynowe dla takiej pary jak my to niezwykłe miejsce. Pozornie są stabilne i nieruchome, ale całe przesycone byciem-w-drodze. W trasie są trochę jak porty dla żeglarzy. Zwłaszcza jesienią, kiedy jest tak zimno. Zawsze tam można wjechać bez obawy przewrócenia się na dziurach nawierzchni, ogrzać się przez chwilę, wypić marne ale ciepłe kakao z automatu, i z zapasem energii ruszyć w dalszą drogę.
Na stacji "Kurdek", na krajowej dziesiątce, gdzieś w jakimś Reczu czy Wieluniu, gdy podeszłam zapłacić za paliwo, zobaczyłam nad ladą trzy dużego formatu zdjęcia wielkich motocykli. "O, to przyjazne miejsce" pomyślałam. Pracownik stacji pyta się: "Nie zimno już jeździć?" Uśmiecham się: "Zimno, ale co zrobić. Miłość wymaga poświęceń". "Nasz szef to mówi, że najlepiej to gazetę pod kurtkę włożyć". Acha, myślę, to już wiem skąd te foty.

Mała i ja na stacji paliw Kurdek. W lusterku widać dystrybutory :-)

Dziuny podniecał się jakiś czas temu obietnicami firmy Steorn, że wynaleźli generator energii z elektromagnesów. Reklamowali się oni: "Imagine never having to recharge your mobile. Imagine never having to refuel your car". No, to ja sobie nie wyobrażam. Podróżowania bez tej przyjemności, jaką jest tankowanie Małej.

niedziela, 7 listopada 2010

Rozkosze wspólnej logosfery (i dróg bocznych)

- Geralt - powiedziała - ja byłam księżniczką, ale w Creyden. Miałam wszystko (...). Służbę na każde zawołanie, sukienki, buciki. Majtki z batystu.
Andrzej Sapkowski, "Mniejsze zło"

Tak zwane środowisko zawrzało i zaczęło dyskutować. Majtki! W fantasy! Bzdura i brak poszanowana dla konwencji! Grzech i anatema! Tolkiena nie czytał, czy co? Kanonu nie zna, czy jak? Czy Galadriela nosi majtki? Nie nosi, bo podówczas majtek nie noszono!
Andrzej Sapkowski, "Piróg czyli (...)"


Minione miesiące były dla Małej i mnie bardzo intensywne. Mój Mistrz Adam, który jeździ na motocyklach od ćwierć wieku, rzekł był mi: "Życia sobie bez tego nie wyobrażam". A ja mu na to "Ja też". W zasadzie to ja nie wiem, jak ja to robiłam przez te wszystkie lata, że żyłam bez motocykla. Zresztą, co to było za życie :-/ :-)
No więc śmigałyśmy, śmigałyśmy. W trzy miesiące prawie 6 tys. km. Zabierałam ze sobą mapę, ale raczej po to, żeby w razie czego znaleźć drogę do domu, niż drogę do celu. Bo celem nie są miejsca - celem jest Droga.
Mapa przydaje się też czasem do tego żeby wykminić jak uciec z zatłoczonej drogi krajowej, na jakąś mniejszą, choć oczywiście nie na tyle małą, żeby zniszczyć maszynę na dziurach. Ze wszystkich rodzajów dróg jakie mamy, krajowe są najgorsze. Zatłoczone, a puszki popełniają na nich usiłowania morderstw co chwila. Wbijają się na trzeciego, wyprzedzają bez widoczności, na podwójnych ciągłych. Na dwujezdniowych expresówkach jest już dużo przyjemniej, a najlepsze są drogi drugorzędne, te żółte na mapie. Puste, kręte, często o świetnej, unijnej nawierzchni, nie rozjeżdżone przez tiry, a ludzie przy nich żyją, a nie tylko pracują.

Pisał o tym Robert Pirsig ("Zen czyli sztuka oporządzania motocykla"; przekład mój; przekładam freeware więc mogę sobie zlać puryzm językowy; nie bez przyczyny w języku angielskim słowo "wolny" to to samo słowo co "darmowy"):

Plany są celowo niedookreślone, bardziej chodzi o podróż niż dojechanie gdziekolwiek. Po prostu urlopujemy się. Najlepsze są drogi drugorzędne. (...) Wijące się po wzgórzach szosy są długie w kategoriach czasu, ale dają dużo więcej przyjemności na motocyklu, gdy składasz się w zakręty zamiast obijać się o wnętrze auta. Drogi mało uczęszczane są przyjemniejsze, i bezpieczniejsze. Drogi wolne od drive-inów i bilbordów są lepsze, szosy gdzie zagajniki i łąki i sady i trawniki niemal ocierają ci się o ramię, gdzie dzieci do ciebie machają gdy przejeżdżasz, gdzie ludzie wyglądają z ganków by zobaczyć kto to, gdzie zatrzymawszy się by spytać o kierunek czy cokolwiek otrzymujesz odpowiedź raczej dłuższą niż krótszą od oczekiwanej, gdzie ludzie pytają skąd jesteś? jak długo już jedziesz?
Ileś już lat temu moja żona i ja i nasi przyjaciele załapaliśmy o co chodzi w tych drogach. Od czasu do czasu jechaliśmy nimi dla urozmaicenia albo skrótu i za każdym razem krajobraz był wspaniały, a trasa pozostawiała uczucie odprężenia i radości. Robiliśmy to raz za razem, zanim zdaliśmy sobie sprawę z tego co od początku powinno być oczywiste: te drogi naprawdę różnią się od głównych. Tempo życia i mentalność ludzi którzy przy nich żyją są inne. Nigdzie się nie spieszą. Nie mają pilnych zajęć, więc zostaje im czas na uprzejmość. Tutejszość i teraźniejszość rzeczywistości to coś co mają idealnie obcykane. Inni, ci którzy przenieśli się do miast i ich stracone potomstwo, mają wszystko, ale zapomnieli o tym. Odkrycie było powalające. Zastanawiałem się dlaczego wzięło nam tyle czasu żeby to zatrybić. Patrzyliśmy na to, ale tego nie widzieliśmy. Albo raczej byliśmy wyuczeni tego nie widzieć. Wkręceni, być może, w myślenie że prawdziwe życie jest w wielkich miastach, a poza to tylko nudne zadupia. To było naprawdę zaskakujące. Prawda puka ci do drzwi a ty mówisz: "Idź sobie, bom zajęty szukaniem prawdy". Ot, zagwozdka.
Kiedy to załapaliśmy, oczywiście, nic nas nie było w stanie wygnać z tych dróg, w weekendy, wieczory, wakacje. ... Nauczyliśmy się np. wyszukiwać te fajne na mapie. Jeśli kreska jest kręta, to dobrze. Będą tam wzgórza. Jeśli wygląda to na główną drogę z miasteczka do miasta - to źle. Najlepsze zawsze łączą nic z niczym i biegną wzdłuż innej, która doprowadzi cię tam szybciej. Jeśli wyruszasz na północny wschód z dużego miasta, nigdy nie wyjeżdżaj prosto na dłuższym odcinku. Pojedź na północ, potem na wschód, potem znów na północ i szybko znajdziesz się na drugorzędnej drodze używanej tylko przez tubylców.
Główną umiejętnością jest nie zgubić się. Jeśli drogi są używane tylko przez miejscowych, którzy znają je na pamięć, nikt nie narzeka że na skrzyżowaniu nie ma drogowskazów. I często nie ma. A gdy są, nie narzucają ci się, schowane w krzakach. Ci którzy je stawiają, stronią od redundancji. Jeśli przegapisz zarośnięty znak, to twój problem, nie ich. Co więcej, mapy drogowe nie zawsze są dokładne, jeśli chodzi o pomniejsze szosy. ... Więc kierujemy się w ciemno, zbierając wskazówki z otoczenia. Mam w kieszeni kompas, przydatny w pochmurne dni, gdy słońce nie pokazuje stron świata, i mam mapę w tankpaku, więc licząc ile mil ujechaliśmy od ostatniego skrzyżowania, wiem czego powinienem wypatrywać. Z tymi narzędziami i brakiem presji by "gdzieś się dostać" tak to działa. Cała Ameryka jest nasza.
W długie weekendy jedziemy tymi szosami całe mile nie widząc innego pojazdu, a potem przecinamy drogę krajową i patrzymy na samochody zakorkowane zderzak w zderzak, aż po horyzont. W autach zacięte, gniewne twarze. Dzieci płaczą na tylnym siedzeniu.
Cały czas mam nadzieję że istnieje jakiś sposób by im pewne rzeczy wytłumaczyć, ale wyglądają na wnerwionych i spieszących się, więc sposobu nie ma. 

W drodze na Rugię. Oglądamy mapę

W tej fascynującej kreskówce pixara "Auta" pojawia się para która przypadkiem zjechała z autostrady i zgubiła się na bocznej szosie. Mąż mówi do żony: "Mam GPS, nie muszę już wiedzieć gdzie jestem". A że pan odmawia użycia mapy i spytania się o drogę (bo to takie niemęskie), wiele dni później, zarośnięci trawą, nadal błąkają się po pustyni...

Gdy pewnego dnia Dziuny przyłapał mnie na oglądaniu mapy drogowej, spytał:
- A może byś chciała GPS?
- GPS? Czy Pirsig używał GPS?
Popatrzyliśmy na siebie i powiedzieliśmy jednocześnie:
- Czy Galadriela nosiła majtki?

piątek, 5 listopada 2010

Na postoju samemu jest smutno.

- A bo ty byś tylko chodziła po knajpach, a nawet nie pijesz alkoholu.
- Powiem ci więcej - odpowiadam Dziunemu - ja to bym i po knajpach, i po kawiarniach, a nie piję ani kawy, ani herbaty.

Ba! jest nawet jeden Dom Tytoniu, który z lubością odwiedzam. Znajduje się na ryneczku małego i ślicznego Ueckermünde. To miasteczko odkryłam którejś wrześniowej soboty. Gdy wstałam i zobaczyłam olśniewający błękit na całym nieboskłonie, natychmiast wyruszyłyśmy w trasę. My, czyli Mała (Honda) i ja. Śmigałyśmy sobie po wspaniałych germańskich asfaltach pomiędzy złociejącymi drzewami, pod niebem szafirowym i w promieniach słońca. Dojechałyśmy do Ueckermünde, i pomyślałam, że zobaczymy sobie to miejsce od środka.
Jedziemy sobie powolutku uliczką wąziutką, pomiędzy kamieniczkami kolorowymi; wdzięczą się do nas latarnie, szyldy i pelargonie w oknach domków. A tu przestrzeń otwarta: rynek wyłożony brukiem, spowity delikatnym złotem słonecznych promieni i sobotnim porankowym spokojem. Nikomu się nigdzie nie spieszy. Nawet fontanna ciurka sobie powoli. Wypływa z niej malutka struga, obramowana kamieniami i przepasana mostkiem dla krasnoludków, takim wysokim na dłoń i długim na półtora kroku. Słoneczne reflexy tańczą w kropelkach wody.
W głębi rynku, koło stoliczków, dwa wielkie turystyczne BMW. Wjeżdżam i ja, parkuję opodal, motocykliści siedzą pod markizą Domu Tytoniu. Uśmiecham się do nich, siadam przy innym stoliczku, heisse chokolade bitte, jest całkiem dobra, pod pierzynką ze spienionego mleka. Kelner, chudy facet, promiennie się uśmiecha. Na oko w moim wieku, ale całkiem bez włosów. Czuje się, że lubi swoją pracę i ludzi odwiedzających to miejsce, napełnia je swoim spokojem i pogodą ducha. Nie ma wydać z piątaka, to z przyjemnością zostawiam mu resztę.
To dobrze, jeśli w trasie czeka, lub towarzyszy, drugi człowiek. Kiedy wyłączam silnik Małej, i schodzę z niej, nawet jeśli stoi przy mnie, piękna, piękniejsza niż kiedykolwiek - robi się cicho i pusto. Zupełnie inaczej jest gdy leci się w dwie maszyny, z Kimś bliskim. Nie trzeba nic mówić, wystarczy obecność. Albo, gdy spotykasz Kogoś, gdzieś tam sto kilometrów stąd. Heniu stwarza dla mnie wegetariańskie jedzenie, gdy go odwiedzam. Stwarza, bo jest to zazwyczaj coś z niczego, i zawsze genialne.
Szczęście to piórko na dłoni. Próbowałam wrócić do mojego rynku w Ueckermünde, kilka razy, i nie udało się. Raz Dom Tytoniu był nieczynny, a słońce schowało się już za domki, innym razem cały ryneczek zastawiony przez stragany z jakimiś ciuchami (niby to jego prymarna, historyczna funkcja, ale ten textyl był taki popkulturowy na tle...), a czekoladę podał mi już kto inny.

W tę przecudowną ostatnią sobotę poleciałyśmy znów do Ueckermünde. Jesień obłędna, jakby chciała na sam koniec przed nadejściem nieuchronnej szarugi na maxa zaszaleć, nażyć się. Przesycone słonecznym ciepłem liście we wszystkich odcieniach od zieleni, przez złoto, miedź i ogień po szlachetny brąz, na tle błękitu nieba. Byłyśmy W Drodze, przez świat pomalowany najpiękniejszymi farbkami. Pijąc czekoladę przyniesioną przez tego miłego człowieka poczułam, że czegoś jednak mi brakuje. Fontanna była już wyłączona, pewnie z powodu nocnych przymrozków. I... nie było już tych dwóch jeźdźców na wielkich BMW.

Stracone chwile nigdy do nas nie wracają. Można odzyskać wiele rzeczy, ale nigdy nie udaje się to z przeżyciami. Bo tamten moment na rynku w Ueckermünde był tylko raz - tam i wtedy. Gdybym tego dnia nie ruszyła w drogę - nie przeżyłabym tej chwili, być może to miejsce zobaczone po raz pierwszy w innych warunkach nie zrobiłoby na mnie w ogóle wrażenia. Dlatego nie można odkładać spraw ważnych na rzecz spraw pilnych.

W tę sobotę na drogach było wielu braci-motocyklistów. I oni wszak poczuli że jeśli nie pojeżdżą w ten dzień, to następny raz może dopiero za pół roku. Pozdrawialiśmy się nawzajem. Ale na postoju nie było z kim podzielić się przeżyciem. Nawet nie mówiąc. Wystarczy wszak obecność. Obecność jest najważniejsza. Nie można kochać, wspierać, rozumieć, komunikować się - nie będąc.


Franciszek Nowicki (1864-1935)
Tatry. Obrazy pustyni
XVI. Towarzyszowi podróży
Wzdłuż - wszerz Tatry przebiegłem - on wszędzie u boku! -
Uciekałem przez lasy, hale i doliny,
Przez pochmurne skał czoła, przez jezior głębiny,
Daremnie!... on mi wszędzie dotrzymywał kroku!
Skakał za mną przez jary, przez grzbiety potoku,
Śniegi czernił swym cieniem, mglił widok z wyżyny,
Przy świetle gwiazd i ognia liczył mi godziny,
Świt płonący na górach ściemniał memu oku.
Rozpacz gnała mię w paszczę burzy rozszalałej,
Gdzie ząb gromu druzgotał granitowe wały,
Gdzie grad kamienny huczał - on... szedł za mną śmiały!
W ciszy pustyń, w burz ryku, w jasny dzień, w noc ciemną,
wszędzie, zawsze biegł za mną - pierzchałem daremno!
Dziś wracam znów do ludzi, on - mój ból - znów ze mną...

wtorek, 19 października 2010

Śmierć na drodze


O, jakże smutno przez ten krwawy świat
iść cmentarzyskiem idej…
Wiatr w oczy wieje. Orenburski wiatr.
Szedłem. Iść będę. Idę.
(Władysław Broniewski)

Motocykl jest jak narkotyk. Uzależniony, mimo iż zdaje sobie sprawę z ryzyka, postępuje tak jakby go nie było. Alkoholik wie, że może zniszczyć swą rodzinę, spowodować wypadek, ale pije dalej, na zasadzie "to może się stać, ale przecież nie dziś".


Death is everywhere
There are flies on the windscreen
For a start
reminding us
we could be torn apart
tonight

(Depeche Mode)



Codziennie, jeśli jestem w trasie, oglądam śmierć na drodze. Czasem przybiera formę małych zwierząt leżących na poboczu. Po każdej trasie poza miastem, gdzie można rozwinąć większe prędkości, na kasku, reflektorze i całym przodzie motocykla i kurtki znajduję przyklejone owady. Czasem odbijają się od wizjera, że aż zadźwięczy. Myślę sobie wtedy: może to nasionko, patyczek, liść który spadł z drzewa. Wiem, że zazwyczaj tak nie jest.
Alex pociesza mnie, że jeśli teoria wędrówki dusz jest prawdziwa, pomagamy tym mało samoświadomym istotom przenieść się na inny, lepszy poziom exystencji. Ale nie wiem, czy tak jest, wolałabym zresztą żeby nie było.

Motocykl jest jak narkotyk. Wyjeżdżając w trasę nie zamierzam nikogo zabić. Zabijam, i to nie powstrzymuje mnie wcale, by wyjechać ponownie.
Po każdej dłuższej jeździe zmywam z kasku cmentarz. Cmentarz idei. Idei bezkonfliktowego istnienia gatunków na tej chorej, źle zorganizowanej planecie.
Narkotyk. Wiatr w oczy wieje. Jechałam. Jechać będę. Jadę.

sobota, 18 września 2010

16 powodów dla których motocykl jest lepszy od mężczyzny ;-)

1. Motocykl nie spowoduje że będziesz w ciąży, można na nim bez obaw spalić gumę
2. Motocykl nie wnosi w pakiecie teściowej
3. Możesz mieć ten sam motocykl od 10 lat i nikt nie robi ci wyrzutów że jeszcze nie macie dzieci
4. tudzież związku sakramentalnego
5. Motocykl nie żąda od ciebie byś zajęła się dzieckiem
6. Motocykl nigdy nie odmawia spędzania z tobą czasu
7. Nie musisz o jego uwagę rywalizować z internetem, grami czy pismem "Świat na 4 kółkach"
8. Motocykl nie wjedzie pod ciężarówkę bo obejrzał się za idącą chodnikiem niezłą dupą
9. Motocykl nie potrzebuje zabawek elektronicznych
10. Motocykl nawet jak zatankuje do pełna to nie wprowadza się w stan nietrzeźwości
11. Motocykl nie plotkuje z innymi motocyklami, co to on z tobą nie robił
12. Motocykl zawsze chce pojechać na wakacje czy przejażdżkę tam gdzie ja chcę
13. Motocykl nigdy nie ma problemu z dostaniem urlopu
14. Motocykl nie ma projektu do dokończenia i nie musi zostawać po godzinach w pracy
15. Motocykl nie pyta gdzie idziesz, z kim będziesz i o której wrócisz
16. Motocykl przez zimę nawet jak stoi to nie tyje

Ponadto, lepszość motocykla nad mężczyzną wyraża się również w kilku sytuacjach wymienionych jako lepszość motocykla nad kobietą:

1. Motocykl nie przypomina ci żebyś już wracał do domu
2. Możesz trzymać kilka motocykli w jednym garażu i mieć pewność, że się nie pobiją
3. Motocykle oprócz białego, czarnego, żółtego i czerwonego mają jeszcze inne kolory
4. Motocykl cię nie zostawi nawet jak zobaczy cię na innym motocyklu
5. Jadąc na motocyklu myślisz o jeździe na motocyklu
6. Możesz dać się przejechać kumplowi motocyklem a motocykl się na ciebie nie obrazi (ha ha homofoby!!!)
7. Ty też możesz przejechać się na motocyklu kumpla (lub kumpelki)

wtorek, 7 września 2010

Moja Mała, szosa i ja :-)

Kocham ten stan
Cudowne sam na sam
Mała i ja

Moja Honda, szosa i ja

Nie ma smutków nie ma nieprzyjaciół
nie licząc dwudziestu w Małej mej koników
Kocham ten stan

Szum silnika, Mała i ja

poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Wolność, kocham i rozumiem...

Niewiele jest w życiu piękniejszych chwil niż ta, którą przeżyłam ostatnio: budzę się rano, ogarnia mnie tęsknota za przyjaciółmi nie widzianymi parę tygodni, no to wskakuję na Maszynę i lecę 100 km zjeść z nimi śniadanie.

Żeby przeżyć taką piękność, musi być spełnionych kilka warunków:
1. Elastyczny czas pracy lub weekend
2. Wolność od dziecka (zwana też bezdzietnością)
3. Wolność umysłu - nienakładanie sobie ograniczeń wcześniejszego planowania/umawiania (zwana też intuicjonizmem)
4. Niewola (uzależnienie) od maszyny
5. Trzeba też być w relacji z ludźmi, których się kocha tak, że się za nimi tęskni.

Miłość i wolność stoją ze sobą w sprzeczności. Jedynym wyjątkiem jest miłość do motocykla.

wtorek, 24 sierpnia 2010

Porozumienie bez barier

Motocykl jest jak narkotyk. Na nim przeżywa się zupełnie odmienne stany świadomości.

Jednymi z najpiękniejszych chwil na trasie są te, w których spotyka się innych motocyklistów. Jadących z przeciwka, stojących na poboczu, tankujących na stacji na której i my się zatrzymaliśmy. Pozdrawiamy się wtedy podniesieniem ręki. Poczucie wspólnoty zbudowane na podobnej wrażliwości która powoduje, że z wiatru we włosach czerpiemy radość życia.


Gdy w miniony łikęd w cztery maszyny mknęliśmy szosami za nieodległą zachodnią granicą, mijaliśmy wielu braci w nałogu. Pojedynczych, w parach, i całe watahy. Na Shellu w Sassnitz spotkaliśmy gang na ośmiu oldschoolowych Simsonach, który robił hałas na pół miasteczka. Owi kierowcy odpowiadali na nasze pozdrowienia, nieświadomi żeśmy dziećmi innego narodu. Nie wiem, czy gdyby wiedzieli, miałoby to dla nich jakiekolwiek znaczenie. Zapewne, w naszym dobrym XXIw., już nie. Ale jeśli któryś z nich byłby jednocześnie nacjonalistą, popełniłby nieświadomie wysłanie pozytywnej energii do wroga. Która z naszych tożsamości jest zatem ważniejsza, bardziej prawdziwa, lepiej oddająca to o co w nas chodzi? Bycie motocyklistą, czy przynależność do grupy etnicznej czy też kulturowej?


Motocykl jest jak narkotyk. Bo jadąc motocyklem nabiera się tak pozytywnego stosunku do rzeczywistości, jakby sprawy które zatruwały nam dotąd radość istnienia, przestały nagle mieć jakiekolwiek znaczenie. I podejrzewam, że ich prawdziwe znaczenie jest właśnie takie jak wtedy, gdy oglądamy je zza kierownicy. To tylko nasza powszednia małostkowość i upierdliwość wyolbrzymia je tak, że pozwalamy by niszczyły nas, nasze relacje i ludzi wokół. Tak jak na trasie, tak powinniśmy żyć na codzień. W poczuciu wspólnoty z każdym spotykanym gdziekolwiek człowiekiem. Bo naszą najgłębszą tożsamością i podstawą wszelkich pod-tożsamości nie jest polakość, niemiecość, motocyklość. Nie jest za-krzyżyzm czy przeciw-krzyżyzm. Jest nią człowieczeństwo.

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Droga jest celem...


Wieczór. Nazajutrz nasz Gang ma wyruszyć w Drogę. Piszę do Przyjaciela: "Idę już spać, bo jutro i pojutrze mam zamiar nawinąć na koła 500 km asfaltu."


I o to właśnie chodzi. O ten asfalt. Nadaliśmy naszej podróży imię, dające się odnaleźć na mapie, którą nawet wzięliśmy ze sobą. Ale to tylko taki praktyczny skrót myślowy był. Bo tak naprawdę nie chodzi o dotarcie dokądś, tylko o to by tam jechać.


Aczkolwiek, nawet i dojechaliśmy na ową mityczną Rugię. Nawet zobaczyliśmy te słynne klify. Nawet zaliczyliśmy parę km offroad-cross-enduro-extreme po mokrych kamieniach (nie nazwę tego ani drogą, ani brukiem), na skutek tego że chcieliśmy je zobaczyć. Po takich doświadczeniach, jak to mówi Lila, człowiek widząc asfalt ma ochotę go ucałować.


Ale przede wszystkim był asfalt, dużo dobrego, równiutkiego, wijącego się asfaltu bocznych dróg. Dróg, na których niewielki ruch, na których widać prawdziwe życie, które przejeżdżają przez sympatyczne, czyste miasteczka. Dróg, których nie budowano przy pomocy buldożerów i koparek. Dróg które szanują wzgórza i doliny, wznosząc się i wijąc zgodnie z nimi. A więc był asfalt szos. I nasze Maszyny. I my. Byliśmy. Byliśmy w Drodze.


Jeśli jest sens żyć, to dlatego, że w tym życiu są właśnie takie chwile.

Więcej fotek w galerii...

.

czwartek, 29 lipca 2010

And the wind in my hair will tear off all my sorrow...

Motocykl jest jak narkotyk. Dosiadam go, ruszam w Drogę i nagle wyłączają się te obsesyjne myśli, których nie mogę się pozbyć na inne sposoby. Nierozwiązywalne problemy w domu, w pracy, w świecie na jakiś czas przestają boleć.
Oczywiście, nie znikają. Ale można od nich na chwilę odpocząć, nie niszcząc układu nerwowego i wątroby. Nałapać pozytywnej energii. Mieć więcej siły by wytrzymać to, czego nie da się zmienić.



Mój Gang w Drodze. Od lewej: Alex i jego Yamaha XJ600. Moja Mała. Za nią Yamaha XJ600 Estelara. Najbardziej z prawej Acze i jego Virażka 750.

niedziela, 18 lipca 2010

Pierwsza noc mojego zmartwychwstania

Pod zmierzchającym niebem cztery stalowe rumaki nawijają asfalt na koła. Po ulicach Szczecina pomyka gang motocyklowy. Alex, Estelar, Acze. I ja. Na mojej Małej.
Przyjaciele. Są ze mną i opiekują się mną. Bez nich nic by nie było. Nie dałabym rady.
Xiężyc po nowiu, rożek różowiutki, nad zachodnim horyzontem. Niebo ciemnieje. W Wąwelnicy pachną trawy. Jest ciepło. Jest cudnie. Jestem silna. Żyję. Życie ma sens. Nie da się tego uczucia opisać.

środa, 7 lipca 2010

Rozważny i romantyczna

Najpiękniejsza muzyka to praca silnika.

Niedawno Kazik zapytał mnie złośliwie:
- Czy wiesz jak zbudowany jest motocykl?

Wiedziałam, do czego on pije. Ja też przeczytałam Zen czyli sztuka oporządzania motocykla i pamiętam enumerację daną przez Pirsiga:
Z punktu widzenia elementów składowych motocykl można podzielić na układ napędowy i ramę.
Układ napędowy dzieli się na silnik i układ przeniesienia napędu.
Silnik składa się z bloku z układami zasilania, napędowym, rozrządu i smarowania.
Blok składa się z cylindrów, tłoków, popychaczy, wału korbowego i koła zamachowego.
[i tak dalej...]

- Nie, ale mam to w podręczniku kursanta - odpowiedziałam. A gdy Dziuny, w sposób całkowicie dla mnie przewidywalny, posługując się koncepcją Pirsiga zarzucił mi, że moje podejście do jazdy jest romantyczne, a pomijam niezbędny aspekt klasyczny, rzekłam:
- Widzisz, i na tym polega różnica między nami: ty wiesz, bo przeczytałeś w xiążce, jak zbudowany jest motocykl; a ja jeżdżę na motocyklu! :-)

I tak to jest. Filozofom wystarczy mem, konceptualizacja, informacja, którą mogą przyswoić, przeanalizować i przetworzyć - ale jedynie w inną informację. Ale nawet mając najdokładniejszy opis części i funkcji motocykla nie znajdą w nim odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie tacy jak ja dosiadają tych maszyn, wszak nie po to by dojechać do pracy. Czego w ten sposób szukają, albo co chcą zgubić. Dla takich jak ja informacja może mieć co najwyżej znaczenie praktyczne lub oboczne. Czymże bowiem jest informacja wobec doznania, doświadczenia, emocji? Czym opis części silnika wobec wiatru we włosach? Mówię o opisie, nie o samym silniku. Bo bez silnika wiatru nie będzie.

wtorek, 6 lipca 2010

Wspomnienia z szafy

Moje prawo jazdy na motocykl robiłam w tajemnicy przed niemal wszystkimi. Ludzie wokół mnie są dobrzy i życzliwi, chciałam uniknąć tych pytań "i jak tam twoje prawko?" "kiedy examin?" "nie martw się że trzy razy oblałaś, za czwartym zdasz". To trochę jak z ciążą, o której informować warto dopiero w 4 miesiącu, kiedy już bardziej jest pewne, że się uda. Ja tę pewność miałam dopiero z kartką zaliczonego examinu w ręce.

Przez ponad trzy miesiące żyłam więc z sekretem, ściemniając i kombinując, żeby się nikt nie dowiedział. Było to mocne doświadczenie. Sytuacja ukrywania bardzo ważnej, angażującej wiele czasu, energii i emocji sprawy przed bliskimi nie tylko wyczerpuje, ale też straszliwie upośledza relacje interpersonalne. Chciałam się z kimś zobaczyć, ale mając świadomość że skoro o tym czym teraz żyję nic nie opowiem, unikałam spotkania. Brak szczerości jest niszczący dla więzi.

Kiedy zaś dopadały mnie kryzysy, nie zawsze wtajemniczeni byli dostępni, żebym mogła się im zwierzyć i uzyskać pocieszenie. Samotność, to taka straszna trwoga.

A przecież ja w mojej szafie siedziałam z wyboru. Ujawnienie się groziło mi najwyżej późniejszą koniecznością przyznania się do ewentualnej porażki, którą moi bliscy i dalsi przyjęliby z życzliwością. Nie ryzykowałam, jak homosexualni, społecznym ostracyzmem, wyrzuceniem z domu czy szkoły, utratą pracy, złamaniem rozwoju zawodowego, wyklęciem z ambony, pobiciem ze skutkiem śmiertelnym. Dzięki temu doświadczeniu poczułam pewien przebłysk męczarni, którą przechodzą, żyjąc w samotności i kłamstwie przez całe dziesięciolecia, ukrywając swoje najważniejsze sprawy nie tylko przed kolegami ze szkoły czy pracy, obcymi spotkanymi na ulicy, ale przede wszystkim! przed naj-naj-najbliższymi: rodzicami, braćmi, małżonkami z którymi się żenią dla stworzenia pozorów, i urodzonymi z nimi dziećmi. Społeczeństwo funduje im absolutny horror.

- - - - - - - - - -

poniedziałek, 5 lipca 2010

Wspomnienia z siłki


Z bardzo nielicznymi wtajemniczonymi w moje usiłowania zdobycia umiejętności i uprawnień do kierowania motocyklem używaliśmy na "kurs" kryptonimu "siłka". Są zresztą pewne podobieństwa, bo i tu i tu się pizga żelazo ;-) Była to dla mnie długa droga przez mękę. Wytwory przemysłu masowego nie są przeznaczone dla hobbitów takich jak ja. Pisałam wtedy do przyjaciela:

Strasznie męczące jest to że tak powoli mi to idzie. To trzeba ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć, aż wejdzie w odruchy, aż nie trzeba będzie myśleć o tym co trzeba robić, tylko samo ciało będzie to robić. Pamiętasz, w "Avatar" jak Neytiri biła po głowie Jake'a kiedy nie wychodziło mu to czego go uczyła.
"The language is a pain, but... I figure it's like field stripping a weapon, repetition, repetition... Don't worry, stronger. Neytiri calls me Skxawng. It means moron."

"I can run farther every day. I have to trust my body to know what to do."


Bardzo fajni są instruktorzy
w mojej szkole. Szczególnie Adam, daje mi takie poczucie że mam prawo do błędów. Nie zwiększa we mnie w żaden sposób stresu. To bezcenne.

Wiosna była wyjątkowo zimna. Kiedy przychodziłam o 10tej czy 12tej instruktorzy byli już nieźle zmarznięci po paru godzinach na placu. Przynosiłam im herbatę w termosie. Londyński maj nagle zmienił się w upalny czerwiec. A tam bruk rozpalony, ani kawałka cienia. To przynosiłam w termosie czajówę ajsticzną, znaczy herbatę z lodem. Paweł mówi: "Ty dobra kobieta jesteś". A ja na to: "Skąd, mi po prostu sprawia przyjemność robienie komuś przyjemności. To czysty egoizm, tylko bardziej elegancki".

niedziela, 4 lipca 2010

Nie marzyć!!! o motocyklu...

Odważni nie żyją wiecznie....
ostrożni nie żyją wcale... !!

Marzenia są złe. Jeśli marzysz - nie działasz. Spełnienia są dobre.
Ale spełnić trzeba sobie samemu. Na złotą rybkę, na xięcia z bajki nie ma co liczyć.
Trzeba pokonać strach przed tym że się nie uda i wysiłek pójdzie na marne.

Nie można odkładać ważnych rzeczy na później. Im później, tym trudniej zacząć. Gdybym zaczęła jeździć na motocyklu 10 lat temu, nauczyłabym się tego dwa razy szybciej, dwa razy mniejszym wysiłkiem. Mój instruktor, Mistrz Adam mówi że im ludzie młodsi tym szybciej łapią, najbystrzej 18-19-latki.

Podobno nigdy nie jest za późno. Ale jeśli zrobiłam to teraz, a nie dziesięć lat temu, to do końca danych mi dni będę to robić 10 lat krócej.

Jesteś człowiekiem "rozsądnym", "poważnym", odkładasz życie na później - to teraz życia nie masz. Potem wchodzi to w odruch i możesz do dnia swej śmierci nie zacząć żyć. Kolega powiedział mi że mi zazdrości. Ja mu na to - nie zazdrość, rób to samo. "No tak... ale są priorytety". Priorytety wybrane rozumem może mogą dać stabilizację i poczucie bezpieczeństwa. Ale tylko te wybrane sercem dają szczęście.

Nie daj mi Boże, broń Boże, skosztować tak zwanej życiowej mądrości, dopóki życie trwa.

wtorek, 29 czerwca 2010

HARLELUJAH!!!!

Błogo bardzo będę sławił ten dzień,
kiedy na nowo się narodzę.
Nawet gdy to będzie śmierci mej dzień.
Może jednak narodzę się wcześniej.
Edward Stachura

Zdałam!!!!


Tak wygląda szczęśliwy człowiek w chwilę po zdaniu examinu na prawo jazdy na motocykl.

Ta bestia Honda jest Adaśka, nie moja :-)

Adaśko, Alex, Pacia, Kazik, Estelar i Lila. Dziękuję wam za wsparcie!!!



więcej detali wkrótce....

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Znów żyję

Słońce patrzy na mnie, niczym złota źrenica w wielkiej tęczówce błękitnego nieba. Magnolie rozbłysły liliowymi płomykami pąków, jakby zstąpiło na nie na raz kilkuset Duchów Świętych. Płomyki w dwa dni rozwinęły się w różową pianę, i gdyby nawet wylazła z niej goła Wenus, nie byłoby już piękniej.
W parkach forsycje śmieją się tysiącami złotych kwiatków, uginają się oblepione nimi ponad wytrzymałość. Słońce podświetla od góry świeżozielone noworodki liści.

O zmierzchu błękit ciemnieje, by tym świetliściej widać było na nim cieniutki nowik wokół grafitowej Ciemnej Strony.

W mieście pełno motocykli. Szerszenią kanionami ulic, rozczapierzając czułki kierownic i lusterek.

sobota, 20 marca 2010

Głupota, agresja i dominacja...

Takie rzeczy nie powinny się zdarzać.

Na warszawskiej ulicy, w drodze do pracy, spotykają się: motocyklista i kierowca samochodu. Ten drugi popełnia błąd, zahacza motocykl, ale nie chce się nawet zatrzymać i przeprosić, nie mówiąc o spisaniu dokumentu szkód. Jadą dalej, wkurzony puszkarz postanawia pokazać motocykliście kto tu rządzi, bo duży może więcej. Zajeżdża mu drogę, spycha z jezdni. Ale tam była latarnia.
Maciek miał 30 lat.
Kiedy na miejscu zjawiają się krewni zabitego, zszokowany kierowca mówi: "Chciałem go tylko nastraszyć". W sądzie już twierdzi co innego, że nic nie widział, że to wina motocyklisty. Nieobecni nie mają racji.
Sprawiedliwość jest po stronie tych którzy mają kasę i układy? Jak wytłumaczyć inaczej fakt, że ten człowiek, który z głupoty, agresji i chęci dominacji zabił drugiego człowieka, nie idzie za to do więzienia, dostaje wyrok w zawieszeniu? Czy fakt że jest majętnym dyrektorem w dużej firmie to tylko zbieg okoliczności?

"Głupota jest najcięższym grzechem, z którego nikt się nie spowiada" (Józef Puciłowski, dominikanin)

poniedziałek, 15 lutego 2010