poniedziałek, 23 sierpnia 2010
Droga jest celem...
Wieczór. Nazajutrz nasz Gang ma wyruszyć w Drogę. Piszę do Przyjaciela: "Idę już spać, bo jutro i pojutrze mam zamiar nawinąć na koła 500 km asfaltu."
I o to właśnie chodzi. O ten asfalt. Nadaliśmy naszej podróży imię, dające się odnaleźć na mapie, którą nawet wzięliśmy ze sobą. Ale to tylko taki praktyczny skrót myślowy był. Bo tak naprawdę nie chodzi o dotarcie dokądś, tylko o to by tam jechać.
Aczkolwiek, nawet i dojechaliśmy na ową mityczną Rugię. Nawet zobaczyliśmy te słynne klify. Nawet zaliczyliśmy parę km offroad-cross-enduro-extreme po mokrych kamieniach (nie nazwę tego ani drogą, ani brukiem), na skutek tego że chcieliśmy je zobaczyć. Po takich doświadczeniach, jak to mówi Lila, człowiek widząc asfalt ma ochotę go ucałować.
Ale przede wszystkim był asfalt, dużo dobrego, równiutkiego, wijącego się asfaltu bocznych dróg. Dróg, na których niewielki ruch, na których widać prawdziwe życie, które przejeżdżają przez sympatyczne, czyste miasteczka. Dróg, których nie budowano przy pomocy buldożerów i koparek. Dróg które szanują wzgórza i doliny, wznosząc się i wijąc zgodnie z nimi. A więc był asfalt szos. I nasze Maszyny. I my. Byliśmy. Byliśmy w Drodze.
Jeśli jest sens żyć, to dlatego, że w tym życiu są właśnie takie chwile.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz